1363

Całkiem niespodziewanie napadła mnie dziś jedna z ulubionych piosenek w wykonaniu Anny Marii Jopek (i oczywiście trzyma).


Chodzę sobie i mruczę, mruczę sobie i chodzę. Wiecie, jak to jest. I nagle...


Pogadajmy o cichych wielbicielach. To swoisty gatunek, naprawdę. Mawia się, że każda przyzwoita kobieta powinna mieć przyjaciela geja, ale ja uważam, że choć jednego cichego wielbiciela. Żeby można było za lat iks, w długie zimowe wieczory, trzęsąc się starczo - opowiadać wnukom (wnuczkom!): och! jak on się we mnie kochał!

Onegdaj w zdecydowanie za krótki i zdecydowanie niewieczór opowiedziałam martuuże (żebyś wiedziała, że tak, skoro piszesz przez h) o moim osobistym cichym wielbicielu, co nie doprowadziło jej do spazmów ze szczęścia tylko dlatego, że jest niezwykle dobrze wychowana. W każdym razie nie omieszkała wydobyć na światło dzienne kilku niepochlebnych uwag pod moim adresem. (Znowu kwestia bruzdy - lub też jej braku, kto wie - wypłynęła).

Otóż mój wielbiciel był tak cichy, że o samym fakcie dowiedziałam się od osób trzecich, zupełnie przypadkiem, w dodatku dwadzieścia lat później. Mogłabym wręcz zaryzykować twierdzenie, że był kompletnym idiotą, choć martuuha sugerowała nieco odmienne rozwiązanie. (Jest bezpośrednia). Prawdopodobnie skrywanie tego uczucia przed zainteresowaną naprawdę wiele go kosztowało. Nie był bowiem w moim życiu osobą przypadkową, tkwił tam naonczas lat z piętnaście, widywaliśmy się na co dzień. Gdy o tym obecnie myślę, to naprawdę żal mi chłopaka (no, dobra, dziś ma czterdzieści lat). Kochać się bez wzajemności w osobie spotykanej przynajmniej raz dziennie, musi być mordęgą.

Niedługo po tym, gdy tzw. osoby trzecie wyjawiły mi tę latami skrywaną tajemnicę, a ja pozwoliłam im śmiać się z mojej skrajnie zdziwionej miny przez godzinę, natknęłam się na cichego wielbiciela w internetach. Podejrzewam obecnie, że to nie był przypadek, w dodatku to nie ja się na niego natknęłam, tylko mnie odnalazł. I pierwszy raz, tak na oko po trzydziestu latach znajomości, zaproponował mi pójście na kawę! (Po śląsku to się nazywa langelajtung*). No, pewnie że się zgodziłam! W końcu w latach szczenięcych spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu i NAPRAWDĘ go lubiłam.
A w dodatku, posiadłszy wiedzę tajemną, chciałam go poobserwować (suka).

I co? Jajco. Nawyk zwyciężył. Na kawę nie poszliśmy, a z internetów zniknął. I tyle go widziałam. Proceder ten zapewne potrwa do końca czyjegoś życia.

Dziewczyny! Nie bądźcie takie! Sprzedajcie jakąś historię o swoim cichym wielbicielu, co? Albo chociaż o takimż koleżanki (siostry, kuzynki). Uwielbiam opowieści!


* coś w stylu: zwolniony refleks

Komentarze

  1. Po poznańsku się mówi: czep się tramwaju.
    Wiem, że h dźwięczne, a co ja poradzę, że w czasach gdy zakładałam blożka nie było już takiego wolnego loginu, a? (swoją drogą - jakież loginy muszą wymyślać ludzie teraz, gdy internet jest już około pełnoletni?)

    do adremu:
    Potrzebuję chyba jeszcze ze dwudziestu lat, żeby dowiedzieć się o istnieniu jakiegoś. Albo i czterdziestu. To pozwala mi trzymać się miłej myśli, że co by nie mówić, JAKIŚ wielbiciel gdzieś tam był, ino bardzo, bardzo cichy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tych lat to nie potrzebujesz z braku wielbicieli, tylko dalekiego leżenia od rozumu ;)

      Usuń
    2. Może mam za głęboką bruzdę?

      Usuń
    3. Nie podczepiaj się pod mój wynalazek!

      Usuń
  2. No więc (tak wiem) posiadałam kiedyś owego, romantyczny to był osobnik bardzo, gdyż pisał wiersze, które pod osłoną nocy zostawiał na naszej wycieraczce z jakimś krzakiem - co noc. Proceder trwał jakiś czas ku uciesze wszystkich sąsiadów, którzy zapoznawali się z jego twórczością idąc rano do pracy... Wstyd jak diabli mi (wówczas pewnie 14-letniej gówniarze) było, także związek się nie rozwinął. Z tego co się orientuję dziś kolega spełnia się w roli kapłana. Nieźle go spaczyłam.

    Ostatnio był jeszcze jeden, też wierszem i darami przemawiał. Kiedy zaczęło to przybierać psychodeliczną formę stalkingu, to skończyło się grożeniem policją, ale to już całkiem inna historia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak człowiek młody, to głupi, nie? Było się puszyć.
      A taki namolny wielbiciel, to on nie jest cichy. I jest nawet trochę straszny. Współczuję.

      Usuń
  3. Ja to kiedys mialam "wielbiciela":) Lazil za mna krok w krok,slal maslane spojrzenia w moja strone,slinil sie jak sie objawialam na horyzoncie,wzdychal i jeczal,naprawde:)
    Tyle,ze ja w tym czasie bylam bardzo powaznie zajeta kims innym i to w jego,tego innego,towarzystwie czas glownie spedzalam. Nic z tego nie wyszlo,niestety.. Po latach okazalo sie,ze ten moj wielbiciel,to sie slinil nie do mnie,tylko do mojego owczesnego ukochanego! Serio! Dzis zreszta jest osoba publiczna i bynajmniej sie swoich preferencji towarzyskich nie wypiera:) Patrz pan,jaka to baba prozna byc potrafi!
    Ani mi do glowy nie przyszlo,ze to nie do mnie te westchnienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że na początku tego uroczego opowiadania sądziłam, że koniec będzie brzmiał: i od 26 lat jest moim mężem? :D

      Usuń
  4. Po prawie dwudziestu latach OD, dowiedziałam się, że to JA byłam cichą wielbicielka pewnego pana. Mój opad szczęki i radocha dla tych, co mi to uświadomili porównywalna z Twoją sytuacją, tylko odwrotnie. Tym bardziej, że nie byłam bo byłam zakochana w kimś zupełnie innym. Ale wszyscy myśleli, że w tym. Sytuacja zupełnie jak z Fredry. Ale to mi wreszcie wyjaśnia pewne uśmieszki, chichoty i insynuacje ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuuuu... grubo. Póki co - masz czołowe miejsce na podium!

      Usuń
  5. Nic z tych rzeczy, jak mnie juz ktory wielbil, to z przytupem, po cichu i bez wzajemnosci to ja sie notorycznie zakochiwalam w czasach szkolnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może byli tak cisi, że nie zauważyłaś? To by było tak, jak u mnie.

      Usuń
  6. mój cichy wielbiciel ze studiów, lat kilka po studiach stał się moim mężem (bo się rok po studiach ujawnił, ze tak wielbi i ja się dałam wziąć na ten lep ;). no i sama powiedz, kto ma gorzej? :D

    a na Śląsku nie mówi się też: chopie, ty to masz rułe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście miało być "mosz" a nie "masz" :)

      Usuń
    2. Oczywiście, że się mówi. I nie ma to żadnego związku z ciszą (uwaga szczególnie do Kaczki, która - jak wiadomo - koczuje u wroga).

      Wiesz, zastanawiam się teraz, czy Ci to zaliczyć ;o) Za mąż, widzieliście!

      Usuń
  7. a to ja napisze notke u siebie ;-) zaś potem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jesteś nieużyta. Chyba że "zaś potem" miało oznaczać streszczenie tutaj :)

      Usuń
  8. Trafiło się ślepej kurze to ziarno,ale jak już sie wydało i zaryzykowałam skonsumować pojawiła się inna kura:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czy ośmielić go do zwierzeń, czy zniechęcić raczej,
      duży kłopot sprawia taki małomówny facet".
      ;o)

      Usuń
  9. Ale mnie poszturchałaś we wspomnienia!!!! I ruszyło, to się podzielę :)
    W podstawówce był Jurek< kochał się we mnie wytrwale chyba ze 3 lata, podrzucał mi liściki miłosne, anonimowe ofkors do kurteczki zawieszonej w szatni, wiersze pisał i bił się o mnie raz z Tomkiem, ale udawałam do końca, że nie wiem, że to on, bo brzydki był i jakiś taki gapciowaty. Obecnie jest inżynierem i statki buduje, co jak na chłopaka ze śląska niezłym wyczynem jest. W liceum to był Andrzej. Ten sie we mnie kochał milcząco, nigdy nic nie powiedział, tyle, że jego najlepsiejsi kumple, jak przechodziłam koło nich darli się na cały regulator - Andrzej!!!!!!!!! Ten z kolei poświęcił się karierze alkoholika :).
    A całkiem niedawno dowiedziałam się, że w szczenięcych latach bez pamięci kochał się we mnie kuzyn mój młodszy. Sam mi o tym powiedział. Ja go zawsze bardzo lubiłam i do dziś lubię, ale w jego towarzystwie czułam się jakaś taka onieśmielona, gdyż był piękny i uroczy i mądry i wogle... z wyższej półki jakby.
    Szczękę z podłogi zbierałam chyba z tydzień :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz